poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Do czterech razy sztuka

Wszystko zaczęło się normalnie. Przyjechaliśmy na działkę jak poprzednio. Jak już wspominałem, nie lubię jeździć samochodem i nie lubię przebywać w zamknięciu, czyli tzw. transporterze, ale  jakoś to przeżyłem.

Po przyjeździe ulokowałem się w kwiatkach, które tak uwielbiam wąchać.
.
Nawet pobiegałem po drzewach, razem z Maćkiem.


Wykopaliśmy nawet  wielką dziurę z tyłu domku.


I nagle wypatrzyłem ich...

głośnych, zdziczałych, dziwnych ludzi, którzy zaczęli mnie osaczać. Wszystkie dotąd wolne działki były pełne ludzi. Nie potrafiłem tego zdzierżyć i uciekłem.


Co prawda po dłuższych nawoływaniach moich ludzi i Maćka wróciłem


tylko po to, aby pobawić się w berka,


ale zaraz potem uciekłem ponownie od tego wrzasku i tej masy obcych ludzi. Uciekłem na dobre.
Moi ludzie nawoływali mnie w nieskończoność aż do późnych godzin nocnych, a ja się po prostu bałem, że obcy mnie wezmą ze sobą, i nie dawałem się  złapać nikomu. Nawet moim ludziom.

Wiem, że źle postąpiłem, ale to było silniejsze ode mnie. W końcu dałem za wygraną. Sam wszedłem do transportera i wróciłem do domu. Teraz wiem, że moi ludzie nigdy więcej mnie na działkę nie wezmą. Ale co ja na to poradzę, że boję się obcych jak ognia? Może to i lepiej, że będę towarzyszył wujkowi w domu, a nie Maćkowi w działkowych wyprawach?

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Rozmowa z Leonem

Zadzwoniłem do Leona, bo się braciszek nie odzywał bardzo długo i zacząłem się martwić.

Wybrałem numer, jaki podał Leon, ale jakoś go niewyraźnie słyszałem. Musiałem się gimnastykować, aby przytknąć ucho w odpowiednią dziurkę. Ale jakoś poszło.


Umówiliśmy się, że Leon przyśle swoje fotki, i tak też zrobił.

Przyznacie, że zupełnie do mnie niepodobny, a jednak brat. Wygląda jak mniejsza wersja wujaszka Rudego. Tylko ten uśmiech ma tak samo zawadiacki jak ja i Lolek.
Przy okazji pochwalił się swoimi koleżkami, z którymi dzieli swoje mieszkanie.

To jest Futro.


A to arystokrata, książę niebieski rosyjski.
Podobno układa mu się tam całkiem nieźle i jest rozpieszczany jak nie przymierzając pączek w maśle. Nie abym mu zazdrościł, bo moi ludzie też mnie rozpieszczają i ulegają wszelkim moim zachciankom :))

piątek, 16 kwietnia 2010

Znowu na działce

Nareszcie pojechałem na działkę, myślałem, że już nigdy się to nie uda, ale w końcu się udało.
Na dzień dobry pobiegłem na sąsiednią działkę i... zostałem pogoniony przez jakiegoś czarnego wielkiego kocura.

Nie znam go, ale w końcu to działka niczyja, to dlaczego on się tak tam rządzi?
Z pomocą przyszedł Maciek i razem pogoniliśmy intruza z naszego "placu zabaw".


Wróciwszy na swoją działkę, pozostawiony sam sobie, bo Maciek gdzieś w tych chaszczach mi zaginął, postanowiłem oddać się błogiej rozkoszy w kwiatach.

Nie uleżałem zbyt długo, bo nagle przyleciał motylek. Zgrabnym ruchem ciała i niebywałym skokiem znalazłem się w posiadaniu tegoż owada.


Co było dalej, pominę, dodam  jedynie, że smakuje jak papier. 
Znużony tymi harcami postanowiłem powylegiwać się na leżaku, ale słońce tak w oczy raziło.





Niezbyt długo tak tam sobie leżakowałem, bo przyszedł Maciek i mnie z siedziska wygonił.




Wkrótce potem ludzie zaczęli się zbierać do powrotu. Starym zwyczajem obaj uciekliśmy na drzewo, głusi na nawoływania, ale który kot chciałby wracać z takiego "raju" do czterech ścian?

środa, 7 kwietnia 2010

Wielkanoc na działce - część 3

Będąc na działce nie tylko baraszkowałem z Maćkiem. Starałem się pomagać.

Przekopywałem kompost, a nawet przyczyniłem się do jego wzbogacenia :))


 No dobra, może z tą dziurą w kompoście trochę przesadziłem, ale fajną wykopałem, no nie?



Wykopywałem też dziury na grządkach, w zasadzie to je tylko powiększałem, może przydadzą się do posadzenia cebulek?

Za namową Maćka udałem się na spacer z naszym człowiekiem. Maciek mi opowiadał, jak to chodził na spacery z Maggie, ale skoro Maggie zabrakło, to ja przejąłem jej rolę.


Co prawda daleko nie uszliśmy, bo nieopodal byli obcy ludzie, ale jak na pierwszy raz to było całkiem fajnie.


Po spacerze poczęstowaliśmy się ulubiona trawką. I tak właśnie wyglądała nasza Wielkanoc.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Wielkanoc na działce - część 2

Wielkanoc mieliśmy przepyszną. Jak już wspominałem, w oba dni świąt byłem na działce wraz z Maćkiem. Teraz już wiem, dlaczego Maciek tak bardzo chce tam jeździć.

Siedząc tak sobie na drzewie, rozglądając się dookoła,


dostrzegłem coś czarnego na sąsiedniej działce. Nie omieszkałem sprawdzić, co to może być, i sam wybrałem się na zwiady.

Sąsiednia działka to istne chaszcze i wielka niewiadoma. My koty uwielbiamy takie klimaty, bo nigdy nie wiadomo, co się kryje za węgłem.

Skradając się bezszelestnie, dotarłem do obiektu moich zainteresowań zwiadowczych. Okazało się, że jest to czarny kot.
Nie miałem aż takiej odwagi, aby do niego podchodzić, jakoś nie ufam obcym, nie tylko kotom.


Pan kot nie okazał zbyt wielkiego zainteresowania moją osobą i sobie poszedł. Ja tymczasem wróciłem na swoją działkę, aby pogonić Maćka

i pobaraszkować w kwiatkach.

Reszta przygód w następnym odcinku.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wielkanoc na działce - część 1

Dzisiaj i wczoraj byłem na działce. Ale po kolei. Zapakowali mnie w torbę, Trochę protestowałem, bo kto lubi siedzieć w takim więźniu? Po jakimś czasie torba się otworzyła, a ja znalazłem się na trawie.


Patrzę i oczom nie wierzę, ale przestrzeń, jakie to wszystko duże. Wow. Aż boję się wyjść, choć po Maćku już śladu nie widać, ale Maciek to stały bywalec działek, więc nie ma się co dziwić.
W końcu wyszedłem z torby, powąchałem się z Maćkiem i... hulaj dusza.


Zaliczyłem grządki, trawki, krzewy i kompost. Nawet ośmieliłem się wejść na inną działkę. Najlepiej jednak czułem się na drzewie.


Z wysoka mogłem obserwować, co się dzieje dookoła. A działo się bardzo dużo. Na sąsiedniej działce pojawił się jakiś obcy kot.


Oboje z Maćkiem bacznie go obserwowaliśmy, czy czasem na naszą działkę nie wejdzie.


W ogóle drzewa okazały się tym, czego mi od zawsze brakowało, poczułem się jak Tarzan w dżungli :))


Kiedy Maciek przeglądał się w lusterku,


ja tropiłem dzikiego zwierza za płotem.


Przygód miałem co niemiara. Resztę opowiem jutro.

sobota, 3 kwietnia 2010

Życzenia Wielkanocne

Lucek i jego drużyna świąteczny show zaczyna





Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę miłych, przyjemnych i  pogodnych świąt.

Świętujemy

Święta się już chyba zaczęły, bo ludzie się nie krzątają, tylko cicho siedzą i sobie czytają. My też zaczęliśmy świętować.

Maciek zainteresował się jakimś zielskiem na stole, ja zaś zająłem się koszyczkiem, bo coś tam bardzo pięknie pachniało.


Kiedy Maciek delektował się owsem,


ja złapałem za kawałek mięsa, które było w koszyczku, i myk...

Ale się nie udało, pozostała mi jedynie serwetka z koszyczka do... wąchania.

A byłem już tak blisko posmakowania prawdziwych świąt.
Chyba muszę przerzucić się na ten owies, choć z miny wujaszka wcale nie wynika, że to taki specjał, jak go Maciek opisuje.

piątek, 2 kwietnia 2010

Przedświąteczne sprostowanie

Wczoraj był prima aprilis, a że koty też  poczucie humoru mają, to pozwoliłem sobie napisać o Stefanie. Tylko że Stefana nie ma i pewnie nie będzie, a szkoda, bo bardzo bym chciał takiego myszowatego kolegę :))

Tymczasem przygotowujemy się do świąt, czyli:


buszujemy w gałęziach zwanych wierzbą mandżurską.  Bardzo nam się to zajęcie podoba, można sobie co nieco pogryźć i poskakać pomiędzy nimi, albo


z wujaszkiem się podroczyć,

 albo kwiatki powąchać.


Prace przedświąteczne są bardzo wyczerpujące, toteż po ich skończeniu drzemka jak najbardziej wskazana jest.