Też zmiany i nowości. A właściwie jedna, ale że tak powiem, o znaczeniu podstawowym, czyli „pierwszej potrzeby”. Dostaliśmy oto... drugą kuwetę. Już nie wspomnę, że się od dawna należała.
Pierwsza odważyła się do niej zajrzeć Tosia.
Potem powoli i my się przyzwyczailiśmy. Komfortowo teraz jest :) A dodatkowo mamy nowiutki różowy dywanik przy starej, bardzo elegancki uważam.
Po załatwieniu wszystkich potrzeb, wliczając wspólne biesiadowanie,
zalegamy w ulubionych becikach. Im bardziej rozgrzebane, tym przyjemniej.
Lusia tylko rozrabia. Chciała się popisać swoimi talentami kulinarnymi, a skończyło się na tym, że przypaliła garnek. Bardzo się zafrasowała i kombinuje, jak by tu naprawić szkodę.
Ale wybaczyliśmy jej. Ujęła nas opieką nad schorowanym Maćkiem, czego akurat po tej trzpiotce nikt się nie spodziewał. Ja zdobyłem się jedynie na to, że Maćka nie zaczepiam i nie piorę (co, przyznaję ze wstydem, robiłem całe życie). A królowa Tosia, jak to czarny kot, żyje w swoim własnym świecie i nie poświęca nikomu większej uwagi – czasem tylko pogonią się z Luśką.
Dom domem, ale news z działki też musi być. Wszak to nasz drugi DOM. Jest demolka grillowego stanowiska. Sądząc po śladach na śniegu, musiały nas odwiedzić sarenki.
Trzeba będzie ułożyć na nowo te puzzle, jak już odmarzną. Albo znów uśmiechnąć się do wujka, żeby je podmurował fachowo. Bo sami przyznacie, że fachowo nie było :(