No i wykrakałem. Lusia
została, bo... zachorowała. Miała wysoką gorączkę i ogólnie było z nią kiepsko.
Leczy się dzielnie. W szpitaliku "Pod kratą".
Tymczasem nastały afrykańskie upały. Tosia na działce była okrywana zimnym kompresem.
Dosia wśród traw próbowała szukać schronienia.
Nawet jaszczurka wskoczyła do
miski dla ochłody.
My w domu radziliśmy sobie
każdy po swojemu. Ja tam ciepełko lubię, więc zażywałem kąpieli słonecznych na
drapaku.
A jak się
przegrzałem, szedłem pilnować butów – tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Lusia i Maciek okazali się
odporni, rzadko opuszczali swoje legowisko.
Świetny blog :) Zapraszam do siebie :) https://hubert-kot-ktoryjezdzirowerem.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń