Najpierw przyjechała Lusia, dwa dni po niej Tosia. Adaptacja nie jest łatwa. Jeśli chodzi o Lusię, przyznam, że to ja skrewiłem. Nacharczałem na nią. Sam nie wiem, dlaczego. Zrobiło mi się wstyd i ukryłem się za zasłonką.
Ale Lusia jak to Lusia, wcale się nie przejęła. Odsypia wakacje. Prawie non-stop.
Tosia na działce pożegnała się ze wszystkimi. Z Dosią, która na do widzenia niezbyt kulturalnie pokazała jej język.
Z kaczkami, które razem z mamą karmiły.
Nawet z owadami, które całe lato tłumnie oblegały kwiaty.
Ona to zjechała z większym hukiem, bo charcze na każdego, jak leci. Z doświadczenia wiemy, że trzeba to przetrwać, ale miło nie jest.
A teraz... no cóż, czekamy na wiosnę :)
Cierpliwości Lucku dla Tosi, z czasem przestanie prychać :) Masz rację - czekamy na wiosnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam całą kocią gromadkę.