czwartek, 26 listopada 2009

Cześć i czołem

Długo nie pisałem, coś czasu nie miałem. Taki jestem zabiegany od jednej piłki do drugiej, a to znowu linka się przypęta, albo Maciek chce się bawić, i tak czas leci. Wczoraj ludzie kupili nam witaminy. Piękne, bujne i soczyste.

Najpierw ja się za nie zabrałem, za te witaminy w postaci trawki. Przypomniała mi się przy okazji trawka na działce, którą z braciszkami wygoliliśmy do korzeni. Maciek mówił, że już odrosła. Hm? Czyżby ta w tej doniczce to ta sama, odrośnięta?

Potem dołączył wujaszek Rudy i musiałem ustąpić miejsca. Maciek zaś wybrał wylegiwanie w koszu, bo na działce trawę sobie pogryza, cwaniak jeden.

A starowinka dziadzio Kajtek nie mógł się do niej dopchać, tylko czekał, aż my się nią uraczymy do syta.
Potem zaczęły się harce i wygibasy, a to na drzewie, a to w domku.

I nagle stała się rzecz straszna. Domek najwyraźniej niezadowolony z ciągłego ugniatania go, wciągnął mnie w siebie.

Krzyczałem, łapami wierzgałem, nawet go gryzłem i pazurami drapałem, a ten nic, tylko mnie trzyma w swoim środku.

Tyle co ja się strachu najadłem, to szkoda gadać, ale w końcu się uwolniłem. I chyba nieprędko dam mu się ponownie złapać w swoje szpony.

Wolę już z dziadkiem przebywać,

albo na ptaszki spozierać, zawsze to bezpieczniejsze niż narażać się na wciągnięcie przez zgnieciony domek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz