Na dzień dobry pobiegłem na sąsiednią działkę i... zostałem pogoniony przez jakiegoś czarnego wielkiego kocura.
Nie znam go, ale w końcu to działka niczyja, to dlaczego on się tak tam rządzi?
Z pomocą przyszedł Maciek i razem pogoniliśmy intruza z naszego "placu zabaw".
Wróciwszy na swoją działkę, pozostawiony sam sobie, bo Maciek gdzieś w tych chaszczach mi zaginął, postanowiłem oddać się błogiej rozkoszy w kwiatach.
Nie uleżałem zbyt długo, bo nagle przyleciał motylek. Zgrabnym ruchem ciała i niebywałym skokiem znalazłem się w posiadaniu tegoż owada.
Co było dalej, pominę, dodam jedynie, że smakuje jak papier.
Znużony tymi harcami postanowiłem powylegiwać się na leżaku, ale słońce tak w oczy raziło.
Wkrótce potem ludzie zaczęli się zbierać do powrotu. Starym zwyczajem obaj uciekliśmy na drzewo, głusi na nawoływania, ale który kot chciałby wracać z takiego "raju" do czterech ścian?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz