No dobra, przyznam się ze
wstydem wielkim, że się na ukochaną Lusię obraziłem właściwie nie wiedzieć
czemu, jako kot humorzasty, i... przestałem się z nią zadawać. Więcej –
obfukałem ją nieraz, kiedy chciała się do mnie przytulić.
Ale jak to mówią, co było, a
nie jest, nie pisze się w rejestr. Odobraziłem się. Znów jesteśmy razem. W różnych konfiguracjach.
Lusia jest dobra i dba o
mnie. Czeka, aż się najem, i dopiero sama zasiada do michy.
Trzymamy sztamę jak Warsik z
Dosią na działce.
W pięknych okolicznościach budzącej
się do życia przyrody.
A na koniec ja w domowych promieniach słońca.
Tak trzymaj! Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń