Znalazł go Dobry Człowiek
zabłąkanego w pobliskim lesie. Głodny, wychudzony, ale ufny. Piękny rudy kot,
prawie bliźniak domowego Alfreda, o którym niedawno pisałem.
Przenocował w domku na
działce, wtulony w przypadkowego opiekuna. Rano, już po porządnym śniadaniu,
poszedł na zwiady, obejrzał okolicę, spodobało mu się. Generalnie poczuł się
jak u siebie, nawet pilnował butów gospodarza.
Wkrótce zawitali goście.
Najpierw Lusia, ale trochę się spłoszyła i wycofała do siebie.
Tosia jak to Tosia,
wparowała bez pardonu ze swoim popisowym sykiem.
Ale kot zachował się z klasą.
W końcu jest u siebie, nie będzie na niego byle kto syczeć.
Najpierw wyjrzał ciekawie z domku.
Poszedł za nią, żeby się
zbytnio nie rozpanoszyła na jego włościach.
Przyczaił się, czekając na dalszy
rozwój wydarzeń.
Potem usadowił się na kanapie z czytelnym komunikatem
– to moje miejsce, nie podchodź.
A na koniec rozsiadł na grillu i
patrzył z góry, ale już trochę znużony tą wizytą.
I wyobraźcie sobie, że nasza pyskata Tośka wymiękła
i zmyła
się jak niepyszna.
Ale jako że każdy kot ciekawski jest, przybył potem do nas pod furtkę.
Inny Dobry Człowiek zawiózł
kota do weta, bo miał zranioną łapkę. I tu się kończy cała historia. Rudy
bezimienny nie był bezdomny. Po prostu zawędrował zbyt daleko i chyba się
zagubił. Miał czipa. Więc wrócił do swojego domu i swoich ludzi. To dobra
wiadomość.
Ale jest
też zła. Na działkach wszyscy za nim tęsknią, bo mimo że był tak krótko, dał
się polubić. Tosia i Lusia, bo miałyby fajnego sąsiada. Dobry Człowiek, bo
miałby przyjaciela. Nawet ja, bo choć już nigdy na działki nie pojadę, chętnie
posłuchałbym opowieści o jego przygodach. A na pewno by się tam działo... No
cóż, takie życie.
Najważniejsze, że wrócił do domu.
OdpowiedzUsuń