Działo
się. I źle, i dobrze. Zacznę od złego. Zachorowała Tosia. Musiała w trybie
pilnym przyjechać do domu na leczenie. Oj, bardzo była nieszczęśliwa w
szpitaliku „Pod Kratą”.
Jak
tylko doszła do siebie, zaczęła się domagać powrotu. Kiedy drapanie w drzwi nie
pomogło, usadowiła się w budce i czekała.
A
wróciła... tramwajem. Bardzo była dzielna i chyba jej się spodobało, choć skład
okrutnie zgrzytał. Szacun, Tośka, ja bym na pewno takiej podróży nie zniósł.
Już
jest szczęśliwa, już „u siebie”.
Następnego
dnia pojechała Lusia. Ona jak dama, taksówką. Też szczęśliwa.
Znów nadeszły upały,
koteczki rozłożyły parasole, ale mało co pomagają.
Najfajniej jest w cieniu ławki
albo drzwi.
Niunia zadomowiła się na
dobre. Ależ z niej śmiesznota :)
Bywa też Warsik, ale gość to niesympatyczny. Dziewuchy traktują go wodą z węża, hihi.
Tylko
my z Maćkiem kiblujemy w domu. Niby źle tu nie mamy, ale trochę nam się nudzi.
No i, co nie jest sekretem, niezbyt za sobą przepadamy.
Maciek głównie śpi/kontempluje. Może wziął sobie do serca motto na dziś:
Kot, który chce dożyć spokojnej starości, powinien nad tym spokojem wcześniej popracować.
Kierując się tym samym, ja pławię się w promieniach słońca.
Błogie lenistwo! Też leniuchuję na urlopie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.