czwartek, 31 grudnia 2009

Życzenia

Wszystkim czytającym ten blog kotkom i ludziom w nadchodzącym Nowym Roku życzę dużo zabawy, smacznej karmy i wielu beztroskich dni, a także zdrowia i pomyślności.
Wasz Sylwestrowy Lucek:))

wtorek, 29 grudnia 2009

Po świętach

Po świętach kocik się nudzi. Lolek wczoraj się chwalił, że jedzie z kicią na Mazury. Ja nie mam żadnej kici, ale jakbym miał, to może pojechałbym w góry, a że mam same kocury, to zostaję w domu i z nudów ziewam.

Jak nie ziewam, to ganiam po prześcieradle z Maćkiem. Ostatnio to nasza najlepsza zabawa. Ludzie mówią, że to kolejny dzień świstaka.

Dzisiaj jednak pojawiło się w domu "coś". Bliżej niezidentyfikowany przedmiot, jakby czasem latający, ale w większości turlający się po ziemi. Nie bardzo wiem, do czego służy ani jak to ugryźć.

Próbowałem to z barana,

obchodziłem to z każdej strony,

nawet zębami to za "ogon" łapałem,



a to wciąż nic, tylko leży albo się turla, a ja dalej nie wiem, co to jest. Maciek powiedział, że to balon i że wybucha, jak go pazurem potraktować. Maciek się tego balona boi i przed nim ucieka. Ja po prostu chciałbym się tym balonem pobawić, ale taki duży i w zęby nie da się złapać, a szkoda. Ale jeszcze popróbuję.

sobota, 26 grudnia 2009

Rodzinka

Dzisiaj moi ludzie pojechali do mojej mamy i brata pirata. Zawieźli im prezenty od Mikołaja.

Dostali dużo jedzenia. Moja mama lubi moich ludzi i brat pirat chyba też, choć wciąż trochę się boi.

Pirat uwielbia mleczko i może pić je cały dzień. Szkoda, że nie mogę poznać tego mojego brata. Myślę, że razem fajnie by nam się bawiło.

Pirat dostał myszkę na prezent i się nią bawił.
Przyszły w odwiedziny inne koty, to się mama z nimi podzieliła. W końcu święta nie zdarzają się zbyt często, to i dzielić się wypada.

My tu w domu jeszcze świętujemy. Maciek z przejedzenia przelewa się ze stołu,

a ja udaję choinkową ozdobę.

Mimo figlów i żartów myślę o mojej działkowej rodzince i cieszę się, że ktoś o nich dba.

piątek, 25 grudnia 2009

Świątecznie

Moi ludzie mieli wczoraj siedzieć do północy i czekać, aż przemówimy ludzkim głosem, ale usłyszeli w telewizji, że na Podkarpaciu jak ktoś usłyszy swoje zwierzę mówiące ludzkim głosem, to nie dożywa następnych świąt. Toteż jak to usłyszeli, to szybko do łóżek polecieli. Tymczasem o północy my wszyscy zebraliśmy się wkoło wraz z Maggie oczywiście i sobie pogadaliśmy o tych naszych ludziach po ichniemu. Śmiesznie było. Ten ichni Mikołaj przyszedł i jak usłyszał, że my mówimy, to biedny aż czapkę ze strachu zgubił.

Ale prezenty zostawił, a to ważne. My dostaliśmy wory jedzenia i myszki do zabawy. A ludzie książkę.


Maciek jak ją zobaczył, to od razu mnie poinstruował, że należy szybko ją przeczytać, bo ona zawiera wiele ciekawych rad, jak podokuczać ludziom.
Najpierw Maciek się edukował.
A potem ja.

Wiecie, że ten numer ze ściąganiem prania z suszarki w tej książce jest :))
Ja zaadaptowałem inny numer. Ściąganie ważki z choinki. Maciek mówi, że to żadna ważka, tylko anioł. Jak zwał, tak zwał. Mnie tam przypomina ważkę, na którą tak dzielnie polowałem latem na działce.

Dzisiaj są święta i staramy się być grzeczni. Po prostu się relaksujemy


i podziwiamy okienne światełka.

czwartek, 24 grudnia 2009

Życzenia

Korzystając z chwili oczekiwania na Gwiazdora, pragnę wszystkim czytelnikom mojego bloga, w szczególności moim braciom Lolkowi i Leonowi, życzyć miłych, fajnych, wesołych Świąt i wielu zabawek i smakołyków pod choinką.
Wasz Lucek.

Wigilia

Co za dziwny dzień ta Wigilia. Ludzie już od tygodnia siedzą w kuchni i praktycznie z niej nie wychodzą. Maciek mówi, że oni tak mają przed Świętami. Maciek w ogóle dużo mówi. Powiedział, że o północy możemy powiedzieć ludziom, co o nich myślimy i czego od nich oczekujemy. Pytałem go, czy zeszłego roku przemówił, ale odpowiedział, że nie miał takiej woli ani potrzeby. Hmm. Ja też się zastanowię, czy przemówić, czy nie.
Wczoraj było małe zamieszanie. Patrzę ja sobie i co widzę? Na moim drzewie stoi jakiś stary facet w czerwonych spodniach i białej koszulce. Do tego co jakiś czas głośno się śmieje i gada.


Co to za facet - myślę sobie - i skąd się wziął?


Podszedłem do niego i pytam, co on tu robi, a on nic, tylko się śmieje i w kółko to samo gada. Pomylony jakiś czy co? Może chociaż pobawić się będzie chciał, ale gdzie tam,

tylko stoi i się gapi. Maciek mówił, że on przynosi prezenty w Wigilię. Ciekawe w czym? Jak on ani torby, ani siatki nie ma. Ale niech tam, zobaczymy później.
Potem nagle objawił się jakiś skrzacik na saneczkach.

Ale też nie bardzo chciał się ze mną bawić. Maciek z Rudym namówili Maggie, aby przebrała się za renifera,


a potem tarzali się ze śmiechu po podłodze. Ja się jej tylko z ciekawością przyglądałem, bo nigdy żadnego renifera jeszcze nie widziałem, i stwierdziłem, że wygląda mało ciekawie .
Na końcu ludzie przytachali ze sobą drzewo, chyba z lasu, bo ładnie pachniało, zupełnie inaczej niż nasz dom. Próbowałem się na nie wdrapać, ale okazało się takie wysokie jak ja i się nie dało, toteż postanowiłem je skubnąć, ale mi nie smakowało. Teraz stoi sobie choinka strojna, a ja mam bombki do strącania.

Wesołych Świąt :))

wtorek, 22 grudnia 2009

Kiedy ludzi nie ma

Kiedy ludzie wychodzą do pracy, my koty robimy wiele różnych, zazwyczaj fajnych rzeczy, na które ludzie nam nie pozwalają.
Naszym ulubionym zajęciem jest ściąganie prania z suszarki.

Gdy już przykładnie leży na podłodze, my się po nim tarzamy, aby czasem nie było zbyt czyste i aby pozostała na tym praniu nasza sierść.


Gdy już uznamy, że pranie w zasadzie nadaje się do ponownego wyprania, przenosimy się do innych zajmujących zajęć.
Takim zajęciem jest odkręcanie wody w łazience i próbowanie złapać spadające kropelki.


Z góry wiemy, że ich nie złapiemy, ale ile jest przy tym zabawy, to tylko my wiemy.
Kiedy i to zajęcie okaże się nużącym, zaglądamy za pralkę, a nuż coś ciekawego stamtąd wyjdzie.


Następnie wchodzimy na wannę, a potem do wanny w celach rozpoznawczych, tudzież uczynienia toalety. To nieprawda, że koty nie lubią wody, lubią szczególnie na nią patrzeć, jak leci.

Kiedy ludzi nie ma w domu, namiętnie się po nim ganiamy i się bijemy.


Czasami podejmujemy ryzyko i skaczemy przez Maggie, czyli naszą suczkę. Maggie strasznie tego nie lubi i na nas warczy. Wujaszek Rudy, który nie bierze udziału w tych harcach, ostrzega nas, że to się kiedyś źle skończy, ale co tam, przecież to takie fajne.
Jak już się zmęczymy, to przyglądamy się gołębiom wysiadującym na balkonie.

Albo ucinamy sobie drzemkę na najwyższej półce w przedpokoju.


Zdarza się, że zwalimy wszystko z komody czy przewrócimy wazon z kwiatami, ale gdy tylko usłyszymy dźwięk otwieranych drzwi, zaraz ustawiamy się na baczność i grzecznie czekamy na powitanie człowieka, który nie ma pojęcia, co my pod jego nieobecność wyprawiamy.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Biorę udział w konkursie


Za namową moich ludzi zgłosiłem swojego bloga do konkursu, podobno mogę wygrać wór pysznego jedzenia i pełno ulubionych puszek mięsnych. Zobaczymy. Bez waszej pomocy chyba się nie uda, więc liczę, że jak przyjdzie pora, to zagłosujecie na mnie.

Numer mojego bloga to A00879

niedziela, 20 grudnia 2009

Poranne rytuały

Budzę się wcześnie rano i przyglądam się moim ludziom, czy jeszcze śpią. W brzuchu kiszki marsza grają, a oni śpią. Aby ich obudzić, zaczynam gonić po pokoju za piłeczką pingpongową. Po kilku minutach staję i patrzę, czy już otworzyli oczy, czy jeszcze nie. Jeżeli piłeczka nie pomaga, w ruch idzie pudełko z piłeczkami.

Na ogół ludzie zaczynają się ruszać, znaczy jest nadzieja, że zaraz wstaną. Jak to nie pomaga, zaczynam podrzucać piszczącą myszkę albo walić łapą w zasłony. Skutek zostaje osiągnięty. Człowiek siada na łóżku i się przypatruje budzikowi, która to godzina. Potem spogląda na mnie i na inne koty, które w zasadzie jeszcze sobie ucinają drzemkę. Po chwili człowiek wstaje i snuje się do kuchni. Po omacku zapala światło, a ja już go tam radośnie witam i domagam się jedzenia.
Najpierw włącza sobie maszynę, z której leci czarna woda, którą potem pije z mlekiem. Potem zaspanymi oczami ogarnia mnie i domyśla się, że jestem głodny. Wrzuca parę suchych chrupek, po czym reflektuje się, że suche to my mamy ciągle i czekamy na coś z mięsem związanego. Powoli wyciąga puchę i łaskawie rozdaje na miseczki. Ja wcinam, aż mi się uszy trzęsą, bo przecież ile godzin można nie jeść? Maciek na ogół kręci nosem, bo on nie wszystko lubi, ale jak już jest, to skosztuje, po czym z powrotem idzie spać. Rudy preferuje suche, ale i mokrego czasem poliże. Człowiek w tym czasie nalewa ten czarny płyn z maszyny i wraca do łóżka. Siedzi na tym łóżku i pije to coś zwane kawą. Ja nasycony i zadowolony biegnę się pomiziać. Bo ranek bez miziania to ranek stracony.


Potem człowiek idzie się myć. Je śniadanie i szykuje się do pracy. Najbardziej lubię te ludzkie sznurowadła, takie długie i śmieszne. Co je człowiek zawiąże, to ja rozwiążę, i tak bawimy się w kółko, aż człowiek się zdenerwuje i wyjdzie, zostawiając nas samych na pastwę losu. A los nie jest taki zły. Gdy człowieka nie ma, my.......... no właśnie, ale o tym w następnym poście.

piątek, 18 grudnia 2009

Sajgonu ciąg dalszy

Dzisiejszy Sajgon, czyli bałagan, był inny. Głośny i mokry. Przyszedł facet z maszyną i lał wodę po całym mieszkaniu. Mój człowiek zagnał nas wszystkich do jednego pokoju, zamknął drzwi i tak kisiliśmy się przez godzinę, albo i dłużej. Postanowiłem nie marnować tego czasu i zacząłem przeglądać internet. Trafiłem na stronę z zakupami.

Hmmm, może jakieś jedzenie bym zakupił - pomyślałem. Zjadłoby się przepióreczki czy inne kureczki, ale jak to znaleźć? Przyciskałem, naciskałem i w końcu znalazłem........ buty.


Na co mi buty, pomyślałem, co prawda mój pradziad w butach chodził, nawet filmy o nim nakręcili, ale....... jak je wyjąć z tego komputera?

Zaglądam od tyłu, ale tam ich nie ma. Z przodu są, z tyłu nie ma. To jak ja mam je w końcu przymierzyć?
Oj, kotem w butach chyba jednak nie będę. A szkoda.
W międzyczasie, kiedy huczało i buczało, Maciek poszedł na balkon i przywlókł w kubeczku biały, zimny puch, który nazwał śniegiem.

Powiedział, że najlepszą terapią na ten bałagan jest zanurzenie pyszczka w śniegu, co też uczynił.



Rudy też go posłuchał, choć wiadomo, że Rudy woli jogę na gramofonie .



Ja też próbowałem, ale jakoś mi ten zimny puch nie zasmakował.

Znużył mnie jedynie i korzystając z okazji śniegowej terapii, jakiej poddały się duże koty, położyłem się na moim nowym legowisku.

Maćkowi terapia śniegowa pomogła, bo rozanielony wszedł do koszyka na zakupy i udawał towar.

Rudy tym razem się nie wypiął, ale dalej drążył w kubku ze śniegiem w poszukiwaniu błogiego spokoju. Widać śnieg na niego nie zadziałał jak ta jego joga.

I takimi oto sposobami przetrwaliśmy te ciężkie dni totalnego bałaganu. Teraz czeka nas już tylko spokój i cisza. Mam nadzieję.

czwartek, 17 grudnia 2009

Sajgon

Maciek z Rudym od samego rana chodzą i mruczą: ale Sajgon, ale Sajgon. Nie wiem, co to Sajgon, i w ogóle o co chodzi , ale skoro tak mruczą wielce zagniewani, to znaczy, że Sajgon. Kuchni co prawda praktycznie brak, wszystko znajduje się na środku pokoju, łącznie z jakąś skrzynią pozaklejaną folią.
Moi ludzie krzątają się jak w przysłowiowym ukropie i wyczekują, ale na co ? Szczerze mówiąc, mi to pasuje.
Folia jest, to można się schować, poczołgać i udawać, że mnie nie widać.



Maciek jak zawsze zdziwiony moimi pomysłami wolał się patrzeć, niż się bawić, ale to już jego strata. On zdecydowanie wolał siedzieć na skrzyni, świecić swoimi oczami i straszyć.



My z wujaszkiem już znamy te jego sztuczki i się wcale nie boimy. Ale ten cały Sajgon dał nam się we znaki. Ja już z tej desperacji wszedłem do brytfanki i czekałem na swoją kolej do piekarnika.


Maciek jak mnie zobaczył w tej brytfance, to się nieźle wystraszył

i krzyczał, abym czym prędzej wychodził, bo skończę jako drugie danie, ale ja się tym jakoś nie przejmowałem i w najlepsze bawiłem się piłeczką.
Wujaszek Rudy jak zwykle zachował przy tym wszystkim zimną krew i pokazał wszystkim, gdzie tak naprawdę ma ten cały Sajgon.



Ja staram się jak mogę, aby wujaszka naśladować. Nauczyłem się już wskakiwać na zlew w łazience i pić wodę z kranu, wchodzić na ciuchy w szafie , drapać wersalkę i w nią się chować. I tym razem nie pozostałem w tyle. Zmęczony tym bałaganem też się na niego wypiąłem jak najlepiej potrafiłem.

I czekałem, aż zniknie. I zniknął. A teraz odpoczywam i czekam na następny. Sajgon.