czwartek, 29 października 2009

Wow

Straszno się zrobiło. Moi ludzie wydłubali potwora. Stoi na stole, Maciek mówi, że to taki zwyczaj. Jaki zwyczaj, myślę sobie, aby potwory w domu trzymać.

Najgorsze jednak przyszło nocą, kiedy to potwór zaczął świecić.

Dopiero się przeraziłem. Maciek mówi, że to dynia. Ha ha, jaka dynia, przecież dynia to w ogródku rośnie, sam widziałem, a to coś świecące i ogniem ziejące w niczym dyni nie przypomina. Musi, że Maciek nie wszystko wie, a za takiego się uważa. Buncol jeden.
Oj, poczekajcie chwilę, bo tu coś się dziwnego dzieje. "Drzewo" się chwieje, chodniki latają, wujaszkowie po całym domu się ganiają. To zapewne ten potwór wszystkiemu winny jest. Nawet mi myszy porwał,

ale dzielny wujaszek Maciek je wyratował. Wkładając łapę w środek potwora.

Wszystkiemu przyglądał się dziadek Kajtek z wujaszkiem Rudym,

który po chwili zdecydował się wspomóc Maćka w walce z potworem i ratować nasze myszy.

Po tym wszystkim już nawet sam nabrałem odwagi i potwora się nie boję. Zdecydowałem, że poobgryzam mu antenkę przy bereciku, aby wiedział, z kim ma do czynienia, i więcej naszych myszy nie ruszał.

wtorek, 27 października 2009

Nuuuuuuuuuda

Nie piszę nic ostatnio, bo nic się nie dzieje. Po prostu nuuuda!!!! W niedzielę Maciek pojechał na działkę. Wrócił mocno zdegustowany. Ani myszy, ani ważek, działka wyglądała żałośnie. Podobno spotkał moją mamę, spacerującą po opustoszałych ogródkach.
Wczoraj lało cały dzień, to się wylegiwaliśmy.
Maciek jest niezastąpiony w tej dziedzinie, ale i ja staram mu się dorównać jak potrafię.


Dzisiaj jakby wyjrzało słoneczko i od razu nabraliśmy ochoty do zabawy w chowanego.

Potem była gonitwa po mieszkaniu, a na koniec wzajemne się pranie. Uwielbiamy takie ekstremalne sporty. Zresztą, który kot tego nie lubi, poza dziadkiem Kajtkiem?

Nasze gonitwy, chowania się po kątach, zwisania ze stołu, wieszania się na firankach, zaglądania w gary, skakania po meblach może jedynie powstrzymać, nagła i nieoczekiwana, wizyta pana....... Gołębia.

Na hasło "Gołąb" wszyscy ruszamy do okna. Złapać go przez szybę nie złapiemy, ale przynajmniej nastroszymy swoje "piórka" i rozejdziemy się do innych naszych ulubionych zajęć.

Ja do baraszkowania,

Maciek do spania,

a wujaszek Rudy do wyjadania psu chrupek.

Dziadek Kajtek na ogół się kamufluje i nie wiadomo, gdzie jest i co robi, chyba że............ ludzie zostawią na wierzchu mięso. Wtedy bardzo łatwo jest dziadka Kajtka znaleźć...

buszującego w piersiach.

sobota, 24 października 2009

Lolek

Wczoraj otrzymałem kilka zdjęć od Lolka, którymi chcę się dzisiaj z wami podzielić.
Musicie przyznać, że jesteśmy bardzo do siebie podobni.

Jak już wam pisałem, Lolek ma w domu starszą kicię, z którą się gania i poluje na ptaszki.
Bardzo ładna ta jego kicia, taka kolorowa, jakby ktoś na nią kubeł farby wylał :))
Ludzie Lolka są też bardzo fajni, i miziają się z nim i kicią, i bawią się z nimi do woli.
Moi ludzie poszli dzisiaj na sprawunki, ciekawe co mi, znaczy nam, przyniosą, może jakieś nowe zabawki? O, może taki drapak, jak ma Lolek?
Tymczasem muszę przesłać wiadomości o Lolku do Leona, aby się nie martwił o naszego małego brata. Do następnego :))

piątek, 23 października 2009

Ja im pokażę

Widzę, że apel w sprawie mamy pozostał bez echa. Trudno. Ludzie powiedzieli, że się tym jakoś zajmą i rozpropagują.
Ja tymczasem jestem na diecie, a właściwie na głodówce. Moi ludzie karmią mnie nie wiadomo czym. Dają mi jakieś chrupki, które smakują jak tektura, i wmawiają mi, że to dla mojego dobra. Już ja wiem lepiej, co jest dla mojego dobra. Kurczak gotowany, ewentualnie jakaś kiełbaska czy może parówka. W najgorszym wypadku gotowe danie a la Royal Canninie czy coś w tym stylu. Sucha karma może być, ale z umiarem, i to ta z najwyższej półki. A to, co teraz dostaję... a fuj, tylko wujaszek Rudy ją je, ale wujaszek Rudy je wszystko, więc co się dziwić. Mam nadzieję, że jakoś przetrwam ten kryzys i nie zdechnę w tak zwanym między czasie, ale......... Nie będę ludziom ułatwiał tego głodzenia, mam plan B. Albo jedzenie, albo nieprzespane noce, ciekawe, kto wygra:)))
No dobra, wiem, że mam rozstrój żołądka czy coś w tym guście i że robią to dla mnie, ale.... ja chcę jeść!!!!!
Wczoraj wyżywałem się na wujaszku Rudym, który wdarł się na moje posłanie, albo może to ja się wdarłem na jego, no nieważne.
Chciałem poprać się z Maćkiem, ale ze względu na to, że zbliża się Halloween, Maciek przymierzał jakieś dziwne maski i trochę się go wystraszyłem.
Może i mnie uda się znaleźć odpowiednio straszną maskę i będę straszył Maggie, na którą też się szykowałem, ale........ hmmm, jakoś się nie odważyłem jeszcze, choć sama się o to prosiła.

czwartek, 22 października 2009

Mama

Dzisiaj w nocy śniła mi się moja mama.
Chyba trochę za nią tęsknię. Gdy wyjrzę za okno, to żal mi, że musi sama siedzieć na zimnej działce i polować na myszki. O tej porze to pewnie nikt na działki już nie przychodzi, stąd nie ma za wiele jedzenia. Chciałbym, aby znalazła domek jak my, ale moi ludzie już nie mogą jej przygarnąć, bo jest nas tutaj aż tylu.
Leon i Lolek też nie mogą, więc albo przyjdzie jej spędzić mroźną zimę na działkach, albo......... znajdzie się ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, kto weźmie ją do domu.
Nasza mama ma na imię Misia, jest bardzo miła i lubi ludzi, choć swego czasu ktoś bardzo niedobry wywiózł ją na działki i zostawił. Tylko dzięki dobrym ludziom przetrwała, no i nas urodziła. Gdyby ktoś mógł się nią zaopiekować, to napiszcie w komentarzach. Bardzo proszę. Przepraszam, że dzisiaj tak smutno, ale przecież o mamę też trzeba dbać i się o jej dobro upominać.

środa, 21 października 2009

Szaro, buro

Wczoraj wieczorem zadzwoniłem do Lolka. Okazało się , że trafił równie dobrze jak my wszyscy, czyli ma dobry dom i dużą kicię do zabawy. Pochwalił się, że razem z kicią upolowali na balkonie ptaszka, po czym go zamęczyli i spożyli, pozostawiając dla swojego człowieka głowę i kilka piór.


Ale mu zazdroszczę, też bym tak chciał. My też mamy ptaszki na balkonie, ale jedynie do podziwiania, a nie do polowania.
Dzisiaj jest szaro, buro i deszczowo. Wszyscy leżą pokotem i albo śpią, albo się wylegują. Próbuję zainteresować Maćka i zachęcić do zabawy, ale nie bardzo mi to wychodzi.
Woli leżeć na krześle jak widać. No cóż, może ktoś inny się skusi do zabawy. A jak nie, to w ostateczności jest linka, na niej zawsze można polegać.
O! chyba ludzie wracają. Jak fajnie, nareszcie będzie pełna micha, mizianie i zabawa. Lubię ludzi, bo są śmieszni i tak im zależy, abyśmy się do nich łasili i z nimi bawili. Zupełnie nie kumają, że to my ich wybraliśmy, aby się nami opiekowali, a nie oni nas, ale po co ich rozczarowywać, tak jest lepiej dla nas. My porobimy słodkie minki, zakręcimy się, pokulamy piłeczki, a oni w zamian robią dla nas wszystko, co tylko chcemy. No dobra, nie będę się już wymądrzał, bo jak to przeczytają, to się dopiero narobi, jeszcze nas pogonią albo co. A za oknem mokro i zimno. Brrrrr!

wtorek, 20 października 2009

List od Leona

Hej Luc,
jak ci tam leci, mój bracie? Ja trafiłem chyba nieźle. Mam dwa koty, znaczy jeden to kotka czy coś w tym guście. Słuchaj, rządzę tutaj na całego. Nikt nie może za mną nadążyć, ani Iza, to mój człowiek, ani koty. Bawię się z nimi, ganiam i piorę się, że aż pióra lecą. Co prawda obcięli mi pazury, ale co tam, odrosną i jeszcze im pokażę, na co mnie stać. Mój człowiek często wyjeżdża, ale jak wraca, to wtedy miziamy się do woli. Fajnie jest. Słyszałem, że u ciebie też chałupa pełna kotów i ten tego, ponoć psa jeszcze masz, no tego, co to na działce był. Zazdroszczę ci chyba trochę. A masz wieści o Lolku? Napisz. Przesyłam foty. Nara, Leo Di Caprio (to moja ksywa). Trzym się.


Fajny list, ciekawe, co to jest kotka? Na zdjęciu wygląda jak kot. Pobiegłem zapytać Maćka, a on mi powiedział, że kotka to samiczka, czyli tak jak moja mama.
Mój człowiek zaprowadził mnie dzisiaj do lekarza. Dostałem zastrzyki, straaaaaaaaasznie bolały, jutro też mam przyjść i pojutrze. Nie mogę pozbyć się rozwolnienia, że tak powiem, stąd te wizyty lekarskie. Ale czuję się wyśmienicie. Nawet z wujaszkiem Rudym się dzisiaj prałem, bo to , że piorę się regularnie z Maćkiem, to żadna nowina. Maciek zapytał mnie, czy nie chciałbym pojechać na działkę, bo jego to świerzbi niebywale. Od tygodni się domaga, a ja nie bardzo wiem, po co. Tutaj jest ciepło, miło i przyjemnie. A i łóżeczko siankiem usłane, po co mi zimna, mokra działka? Odmówiłem. Póki co trochę się zdrzemnę, a potem zobaczymy, co zbroimy:))

poniedziałek, 19 października 2009

W domu

Mój dom nie jest taki duży jak działka, nie ma też trawki ani kwiatków, aby sobie je pogryźć, ale w sumie się nie nudzę. Mam masę zabawek, kulek, myszek, ale wolę ping-pongi . Fajnie się kulają i się chowają, a potem człowiek chodzi z latarką i ich szuka. Właśnie znów się gdzieś zapodziały, chciałem powiedzieć człowiekowi, gdzie są, ale zapomniałem, gdzie je zaturlałem.
Ostatnio wymyśliłem sobie fajowską zabawę..... chodzenie po linach. No dobra, może to i trochę niewygodne, ale jakie śmieszne. Namawiałem Maćka, ale nic z tego. Wczoraj jak skoczył na komodę, to zaraz coś zwalił, ot taki z niego Buncol.

Poznałem tajniki chodzenia po szafach. Najfajniej jest w kuchni. Tam się dopiero kot naskacze i nalawiruje pomiędzy ustawionymi gadżetami. Można zeskoczyć na okap, a z niego prosto do zlewu. To ci zabawa. W przedpokoju też jest nieźle. Pudła, pudełeczka, transporter dla kotów, cuda. W transporterze najczęściej wyleguje się wujaszek Rudy, też chciałem, ale tylko na tyle mi pozwolono.
W ogóle to te moje koty to ciągle albo śpią, albo się wylegują, albo jedzą, albo znowu śpią. Czasami uda mi się wciągnąć je do zabawy, ale na ogół to ludzie mnie zabawiają. Wczoraj np. nalali wody w miskę i wsadzili do niej rybkę. Ubaw był po pachy. Nawet wujaszek się pofatygował i zlazł z szafy.
Oj, muszę lecieć, Leon do mnie napisał, albo może jeszcze się pobawię kulkami, a potem przeczytam i jutro wam opowiem. Nara.

niedziela, 18 października 2009

Mam nowy dom

Wyobraźcie sobie, że ja też wylądowałem w koszyku i wyruszyłem w nieznaną mi podróż. Nie należało to do wielkiej przyjemności. Jak dla mnie trwało to zdecydowanie za długo, trzęsło, chrobotało i nie dało się z tego koszyka wyjść. Potem jak już podobno zajechaliśmy na miejsce, to jechałem jakąś dziwną machiną w górę. Wszystko po to, aby na "dzień dobry" ujrzeć wielkiego grubego rudego kota i chudego, starego srebrnego kota, którzy z ciekawością mi się przyglądali. W nowym miejscu wszystko pachniało inaczej niż dotychczas i było pełno przeszkód zwanych meblami. Przyjechał z nami również Maciek i Maggie. Maciek, Rudy i srebrny nie odrywali ode mnie wzroku, można powiedzieć, że śledzili każdy mój ruch, aż czułem się dziwnie, a przecież chciałem tak bardzo pójść i użyć piasku. Rudy omijał mnie z daleka, jakby się mnie bał, hahaha. Srebrny zwany Kajtkiem po krótkim czasie zaczął mnie jakby nie zauważać, tylko Maciek wskazał mi drogę do kuwety. Trochę się zestresowałem tym wszystkim i bardzo zapragnąłem mamusi. W sukurs przyszły ręce i kolana mojego człowieka, który potrafił ukołysać mnie do snu.
Gdy odpocząłem, zacząłem odkrywać ten mój nowy "świat". Najbardziej spodobało mi się takie śmieszne drzewo, na którym można się położyć, a nawet popatrzeć na gołębie, które często przylatują. Wujaszek Rudy też tam lubi przebywać i nawet nie miał nic naprzeciw, abym i ja na tym drzewie posiedział.
Z dziadkiem Kajtkiem obchodzę się delikatnie, w zasadzie to tylko się do niego przytulam, bo dziadek bardzo stary jest i bawić się już nie chce. Ale fajnie mieć takiego dziadka, bo jakby coś, to zawsze można się za niego schować i mnie żaden wujaszek nie ruszy.

Wujaszek Maciek to inna historia. Właściwie to bardziej mój kumpel niż wujaszek. Często mnie bije, ale też się ze mną bawi w chowanego i gania ze mną po całym mieszkaniu. Najbardziej lubimy bawić się sznurkiem, skakać po "drzewie" i parapecie. Rzadko bo rzadko, ale zdarza się, że razem śpimy. Choć często ze sobą walczymy, to jednak bardzo się lubimy, bo Maciek, podobnie jak i ja, jest z działek i wie, jak trudne jest życie działkowego kotka.
Zapomniałem, że jest jeszcze Maggie zwana psem, ale z nią się też nie bawię, bo wielka taka i ma wielkie kły i dziwnie pachnie, a w ogóle to ciągle śpi, bo podobno jest jeszcze starsza niż dziadek Kajtek, tak mówi wujaszek Rudy, ale to chyba niemożliwe, bo dziadek Kajtek jest stary jak świat. Jak na razie bardzo mi się tu podoba. Myślę, że zostanę na dłużej, w końcu pobawić się jest z kim, ciepło jest, jedzenia w bród i są ludzie, którzy mnie głaszczą i tulą. Co więcej do szczęścia potrzeba? Mrauuuuuuu.

sobota, 17 października 2009

Rozstania

Zanim opowiem was kolejną historyjkę z mego życia, to muszę podzielić się z wami informacją z ostatniego dnia. Otóż wczoraj ludzie zanieśli mnie do lekarza. Wsadzili mnie do takiej wielkiej torby, którą kupili specjalnie dla mnie, bo jak przyjdzie wiosna, to będą zabierali mnie w niej na działkę.

Lekarz stwierdził, że jestem zgazowany, cokolwiek miałoby to oznaczać, dla mnie oznacza tyle, że ludzie karmią mnie jakąś czarną mazią zwaną węglem i bardzo skąpo karmią chrupkami, które tak naprawdę nie bardzo mi smakują. Lekarz wspominał o głodówce, ale moi ludzie wiedzą lepiej, żeby czegoś takiego nie stosować, bo wtedy mieliby ze mną do czynienia. W poniedziałek pójdę chyba do kontroli, nie aby mi się podobało u tego lekarza, a i podróż w zamkniętej torbie nie należała do najwspanialszych, ale ludzie chcą, abym był duży i zdrowy, dlatego muszę iść.
Ale wracając do opowieści działkowej. Otóż któregoś ciepłego dnia na działce zjawili się obcy ludzie. Jedni bardzo zainteresowali się Leonem, dawali mu specjały, próbowali go złapać, a jak im się to udało, to go pieścili i głaskali. Drudzy wzięli namiar na Lolka, a ja choć skakałem, turlałem się i wprost wpychałem w ich ręce, pozostawałem poza kręgiem zainteresowań. Też coś. Ja, najważniejszy kot, zwany bezczelem, poza kręgiem zainteresowań? Hm. Trochę się obraziłem i poszedłem się myć.
Zauważyłem, że wszyscy ci ludzie poprzynosili ze sobą jakieś koszyczki. Czyżby szykował się piknik? Porozsiadali się przy stole, popijali kawkę i gaworzyli. A my z braćmi do zabawy. W końcu jak ludzie nie patrzą zbytnio, można poużywać sobie na trawce, pobuszować w kwiatkach i podeptać kilka innych roślinek .
Po jakimś czasie wystawili michy i zaczęli nas nawoływać. Nawet kocie kabanoski dostaliśmy, co świadczyło o tym, że coś jest na rzeczy. Nagle patrzę, a tu...... myk i Leon siedzi w koszyku. Ludzie ten koszyk podnoszą i wychodzą z ogródka. Z oddali słyszę jeszcze Leona krzyki "ej , co jest, gdzie ja idę?". A potem już tylko cisza.
Zostaję ja z Lolkiem i oczywiście reszta ludzi. Nim się oglądnąłem, a tu znowu.... myk i Lolek siedzi w koszyku. Z nim nie poszło tak łatwo. Darł się wniebogłosy "puśćcie mnie, ej wy tam, ratunku... ". No i zapanowała błoga cisza. Zostali moi ludzie, kot Maciek zwany Buncolem i Maggie zwana psem. Teraz nareszcie poczułem się bezczelem numero uno.

piątek, 16 października 2009

Wymyślne zabawy

Małym kociakom przychodzą do głowy różne śmieszne rzeczy. Jak się tak wylegujemy, to knujemy, co by tu nowego wymyślić, co zbroić lub zrobić na przekór. Lolek, ten najmłodszy, zapragnął udawać wróbelka w karmniku,
ja zapragnąłem przespacerować się po hamaku,

a Leon pospacerować po furtce z wielkimi, ostrymi kolcami.
Zdarzały się też i takie historie, jak ta, kiedy Lolek wszedł na czubek wiśni i nie wiedział, jak z niej zejść,
czy ta, jak ja próbowałem, niestety bezskutecznie, wykraść z torby kiełbasę na grilla.

Dla rozrywki często się "naparzaliśmy" w grządkach, bo tam zawsze było najprzyjemniej.
Na straży porządku w ogródku zawsze stał kot Maciek, zwany czasami przez ludzi Buncolem. Nie wiem, co to znaczy, ale jakoś dziwnie ta nazwa do niego pasuje:))

O Maćku Buncolu napiszę jeszcze nieraz, bo to zaiste bardzo interesujący osobnik, z którym przyszło mi dzielić moje kocie życie.
Niestety, na działce robiło się coraz chłodniej. Ludzie przebąkiwali coś o znalezieniu dla nas domków. Nie wiedziałem, o jakie domki chodzi, bo właśnie zmajstrowali dla nas taki cieplutki domek z kartonu i styropianu, w którym mieszkało nam się całkiem dobrze. Mówili też o jakichś innych ludziach, co to im się ponoć bardzo podobamy, ale nikogo nowego nie widziałem, więc pomyślałem, że to może jednak nie o nas chodzi. Rozmowy ludzi były dla nas zbyt niezrozumiałe, więc nie zawracaliśmy sobie nimi głowy. Dla mnie i dla braci liczyło się słoneczko, zabawy i pełna micha.