sobota, 17 października 2009

Rozstania

Zanim opowiem was kolejną historyjkę z mego życia, to muszę podzielić się z wami informacją z ostatniego dnia. Otóż wczoraj ludzie zanieśli mnie do lekarza. Wsadzili mnie do takiej wielkiej torby, którą kupili specjalnie dla mnie, bo jak przyjdzie wiosna, to będą zabierali mnie w niej na działkę.

Lekarz stwierdził, że jestem zgazowany, cokolwiek miałoby to oznaczać, dla mnie oznacza tyle, że ludzie karmią mnie jakąś czarną mazią zwaną węglem i bardzo skąpo karmią chrupkami, które tak naprawdę nie bardzo mi smakują. Lekarz wspominał o głodówce, ale moi ludzie wiedzą lepiej, żeby czegoś takiego nie stosować, bo wtedy mieliby ze mną do czynienia. W poniedziałek pójdę chyba do kontroli, nie aby mi się podobało u tego lekarza, a i podróż w zamkniętej torbie nie należała do najwspanialszych, ale ludzie chcą, abym był duży i zdrowy, dlatego muszę iść.
Ale wracając do opowieści działkowej. Otóż któregoś ciepłego dnia na działce zjawili się obcy ludzie. Jedni bardzo zainteresowali się Leonem, dawali mu specjały, próbowali go złapać, a jak im się to udało, to go pieścili i głaskali. Drudzy wzięli namiar na Lolka, a ja choć skakałem, turlałem się i wprost wpychałem w ich ręce, pozostawałem poza kręgiem zainteresowań. Też coś. Ja, najważniejszy kot, zwany bezczelem, poza kręgiem zainteresowań? Hm. Trochę się obraziłem i poszedłem się myć.
Zauważyłem, że wszyscy ci ludzie poprzynosili ze sobą jakieś koszyczki. Czyżby szykował się piknik? Porozsiadali się przy stole, popijali kawkę i gaworzyli. A my z braćmi do zabawy. W końcu jak ludzie nie patrzą zbytnio, można poużywać sobie na trawce, pobuszować w kwiatkach i podeptać kilka innych roślinek .
Po jakimś czasie wystawili michy i zaczęli nas nawoływać. Nawet kocie kabanoski dostaliśmy, co świadczyło o tym, że coś jest na rzeczy. Nagle patrzę, a tu...... myk i Leon siedzi w koszyku. Ludzie ten koszyk podnoszą i wychodzą z ogródka. Z oddali słyszę jeszcze Leona krzyki "ej , co jest, gdzie ja idę?". A potem już tylko cisza.
Zostaję ja z Lolkiem i oczywiście reszta ludzi. Nim się oglądnąłem, a tu znowu.... myk i Lolek siedzi w koszyku. Z nim nie poszło tak łatwo. Darł się wniebogłosy "puśćcie mnie, ej wy tam, ratunku... ". No i zapanowała błoga cisza. Zostali moi ludzie, kot Maciek zwany Buncolem i Maggie zwana psem. Teraz nareszcie poczułem się bezczelem numero uno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz