czwartek, 17 grudnia 2009

Sajgon

Maciek z Rudym od samego rana chodzą i mruczą: ale Sajgon, ale Sajgon. Nie wiem, co to Sajgon, i w ogóle o co chodzi , ale skoro tak mruczą wielce zagniewani, to znaczy, że Sajgon. Kuchni co prawda praktycznie brak, wszystko znajduje się na środku pokoju, łącznie z jakąś skrzynią pozaklejaną folią.
Moi ludzie krzątają się jak w przysłowiowym ukropie i wyczekują, ale na co ? Szczerze mówiąc, mi to pasuje.
Folia jest, to można się schować, poczołgać i udawać, że mnie nie widać.



Maciek jak zawsze zdziwiony moimi pomysłami wolał się patrzeć, niż się bawić, ale to już jego strata. On zdecydowanie wolał siedzieć na skrzyni, świecić swoimi oczami i straszyć.



My z wujaszkiem już znamy te jego sztuczki i się wcale nie boimy. Ale ten cały Sajgon dał nam się we znaki. Ja już z tej desperacji wszedłem do brytfanki i czekałem na swoją kolej do piekarnika.


Maciek jak mnie zobaczył w tej brytfance, to się nieźle wystraszył

i krzyczał, abym czym prędzej wychodził, bo skończę jako drugie danie, ale ja się tym jakoś nie przejmowałem i w najlepsze bawiłem się piłeczką.
Wujaszek Rudy jak zwykle zachował przy tym wszystkim zimną krew i pokazał wszystkim, gdzie tak naprawdę ma ten cały Sajgon.



Ja staram się jak mogę, aby wujaszka naśladować. Nauczyłem się już wskakiwać na zlew w łazience i pić wodę z kranu, wchodzić na ciuchy w szafie , drapać wersalkę i w nią się chować. I tym razem nie pozostałem w tyle. Zmęczony tym bałaganem też się na niego wypiąłem jak najlepiej potrafiłem.

I czekałem, aż zniknie. I zniknął. A teraz odpoczywam i czekam na następny. Sajgon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz