piątek, 18 grudnia 2009

Sajgonu ciąg dalszy

Dzisiejszy Sajgon, czyli bałagan, był inny. Głośny i mokry. Przyszedł facet z maszyną i lał wodę po całym mieszkaniu. Mój człowiek zagnał nas wszystkich do jednego pokoju, zamknął drzwi i tak kisiliśmy się przez godzinę, albo i dłużej. Postanowiłem nie marnować tego czasu i zacząłem przeglądać internet. Trafiłem na stronę z zakupami.

Hmmm, może jakieś jedzenie bym zakupił - pomyślałem. Zjadłoby się przepióreczki czy inne kureczki, ale jak to znaleźć? Przyciskałem, naciskałem i w końcu znalazłem........ buty.


Na co mi buty, pomyślałem, co prawda mój pradziad w butach chodził, nawet filmy o nim nakręcili, ale....... jak je wyjąć z tego komputera?

Zaglądam od tyłu, ale tam ich nie ma. Z przodu są, z tyłu nie ma. To jak ja mam je w końcu przymierzyć?
Oj, kotem w butach chyba jednak nie będę. A szkoda.
W międzyczasie, kiedy huczało i buczało, Maciek poszedł na balkon i przywlókł w kubeczku biały, zimny puch, który nazwał śniegiem.

Powiedział, że najlepszą terapią na ten bałagan jest zanurzenie pyszczka w śniegu, co też uczynił.



Rudy też go posłuchał, choć wiadomo, że Rudy woli jogę na gramofonie .



Ja też próbowałem, ale jakoś mi ten zimny puch nie zasmakował.

Znużył mnie jedynie i korzystając z okazji śniegowej terapii, jakiej poddały się duże koty, położyłem się na moim nowym legowisku.

Maćkowi terapia śniegowa pomogła, bo rozanielony wszedł do koszyka na zakupy i udawał towar.

Rudy tym razem się nie wypiął, ale dalej drążył w kubku ze śniegiem w poszukiwaniu błogiego spokoju. Widać śnieg na niego nie zadziałał jak ta jego joga.

I takimi oto sposobami przetrwaliśmy te ciężkie dni totalnego bałaganu. Teraz czeka nas już tylko spokój i cisza. Mam nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz