Niby jeszcze trwają, ale pogoda się popsuła, wrzesień za pasem. Lusia wróciła do domu. Miało to być na chwilę, ale już zostanie. Po kolei jednak.
Bywało pięknie i słonecznie
i słonecznikowo,
bywało też deszczowo.
Pożegnaliśmy się z naszym ulubionym namiocikiem, który zaczął się rozpadać. To ostatnia drzemka. Potem trafił do kontenera.
Nie ustaje w podchodach miejscowy kot Lolek i poczyna sobie coraz śmielej.
Więc dziewczyny muszą stróżować podwójnie. Ba, nawet symetrycznie.
Był też z wizytą dawno niewidziany kot sąsiadów Alfred, to ten mieszczuch na smyczce, jeśli pamiętacie.
Lusia to może by się z nim i zaprzyjaźniła, ale Tośka obfukała go i zwiała. Bardzo nieładnie, bo wyraźnie był nią zainteresowany i chciał się bliżej zapoznać. Słowem, zachowała się jak ostatnia dzikuska. A tak się do niej wyrywał...
A propos działkowego sąsiada, to nasza przedsiębiorcza Tosia znalazła u niego... drugi dom.
Dosłownie – nawet budkę dostała.
Nie mówiąc o czułych przywitaniach, pieszczotach, śniadaniach... Samochód poznaje już z daleka i wybiega naprzeciw. Polubiła ją zresztą cała rodzina. Nasza mama czuje się trochę zazdrosna. Bo chyba tam jej się bardziej podoba. Trawka pięknie skoszona, nic tylko hasać
i tarzać się z rozkoszą
dziką wręcz.
U nas w domu zaś bez zmian. Kto na stołeczku,
kto w pudełeczku :)
Ja się wylaszczam w ostatnich promieniach słońca.
Wraz z przyjazdem Lusi w naszą „geriatrię” (jak mówi człowiek) trochę życia wstąpiło. Nawet Maciek pofatygował się jej śladem na przegląd garów.
Zanim jednak się ożywiło, modelka musiała się porządnie wyspać,
w czym czasem jej towarzyszyłem, bacznie pilnując, czy aby nie prześpi całego życia.
A na koniec... chciałbym Wam polecić pewną lekturę. Książkę o kotce Nali, którą znalazł podróżujący rowerem człowiek i zabrał ze sobą na zwiedzanie świata.
Ale nie o zwiedzanie tu chodzi.
Człowiek uratował kota, ale i kot odmienił jego życie. Nadał mu sens polegający na czynieniu dobra. Taką mamy moc my KOTY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz