wtorek, 20 listopada 2018

Operacja



Tak, to o mnie. Przeszedłem operację! Prawdziwą, pod narkozą. Straciłem trochę ząbków, dla mojego dobra podobno. Żebym już nie musiał być taszczony regularnie do weta na zastrzyki. Przyjmuję argumentację, wcale mi się to taszczenie nie podobało. Operacja zresztą też nie, ale niewiele z niej pamiętam, żeby nie powiedzieć, że nic. Ale po kolei.
Uważam, że byłem bardzo dzielny, choć wróciłem ledwo ciepły i zły, bo przełożyli mnie do większej budki i kazali siedzieć, jakbym jakimś więźniem był.
Szybko się zbuntowałem i... zwiałem. Szukała mnie zafrasowana Lusia.

Chciałem na mój ulubiony kaloryferek, ale ten okazał się zajęty. I to przez kogo? Przez Tosię, która nigdy dotąd tam nie wchodziła. Czyżby wszyscy się sprzysięgli przeciwko mnie, i to w tak ciężkiej chwili?

Nie, nie wszyscy. Zaopiekowała się mną Lusia, moja wierna towarzyszka. Teraz to już szybko dojdę do formy :)
Kaloryferek w końcu odbiłem.
A Tośka przeniosła się na stół miętolić obrusik.
No i przylatują wróbelki.

Znaczy idzie zima. Dosia na działce ma już ocieploną budę. 

Wygląda na to, że wszyscy trudny czas przetrwamy. Nawet te sztuczne dziki, co wyrosły w bemowskim lesie.














1 komentarz: