sobota, 11 grudnia 2010

Mama

Mama, czyli Misia, dochodzi do siebie, że tak powiem. Mieszka sobie w pokoiku, czasami wyściubi z niego nos, ale woli, jak widać, być sama i z nami się nie zadaje. Ma swój domek

i całą kanapę, na której rozwala się jak królowa.

Moi ludzie skaczą nad nią jak nad skarbem jakimś. Nawet pod nos jej myszki podtykają, aby dobrze się u nas czuła.


My staramy się chodzić na palcach, znaczy pazurach, aby jej nie przeszkadzać w adoptowaniu się.
Co jakiś czas jednak zaglądamy, co u niej, ale ona na nas prycha. Ja to się i trochę tego prychania boję, ale Maciek nie daje sobie w kaszę dmuchać i też jej odprychuje równo. Tylko wujaszek zachowuje spokój, zagląda i znika.
Ciekawe, jak długo będzie się ta Misia tak izolowała, przecież my jesteśmy całkiem pokojowo nastawieni, no może oprócz Buncola zwanego Maćkiem, bo on to zaczepki szuka non-stop.
Ostatnio wzięło go na wychodzenie, na ten mróz i śnieg. Koczuje pod drzwiami, bo chyba myśli , że go na działkę zawiozą? Też mi coś. Ja tam wolę ciepełko i zabawy w zlewie z wujaszkiem.


W ostateczności, kiedy się nudzę, mam "jaśki", ich nigdy nie brakuje, aby urozmaicić mój dzień.

1 komentarz: