poniedziałek, 27 lipca 2020

Mogliśmy mieć sąsiada...



Znalazł go Dobry Człowiek zabłąkanego w pobliskim lesie. Głodny, wychudzony, ale ufny. Piękny rudy kot, prawie bliźniak domowego Alfreda, o którym niedawno pisałem.
Przenocował w domku na działce, wtulony w przypadkowego opiekuna. Rano, już po porządnym śniadaniu, poszedł na zwiady, obejrzał okolicę, spodobało mu się. Generalnie poczuł się jak u siebie, nawet pilnował butów gospodarza.

Wkrótce zawitali goście. Najpierw Lusia, ale trochę się spłoszyła i wycofała do siebie.
Tosia jak to Tosia, wparowała bez pardonu ze swoim popisowym sykiem. 

Ale kot zachował się z klasą. W końcu jest u siebie, nie będzie na niego byle kto syczeć.
Najpierw wyjrzał ciekawie z domku.
Poszedł za nią, żeby się zbytnio nie rozpanoszyła na jego włościach. 
Przyczaił się, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Potem usadowił się na kanapie z czytelnym komunikatem – to moje miejsce, nie podchodź.
A na koniec rozsiadł na grillu i patrzył z góry, ale już trochę znużony tą wizytą.

I wyobraźcie sobie, że nasza pyskata Tośka wymiękła
i zmyła się jak niepyszna. 
Ale jako że każdy kot ciekawski jest, przybył potem do nas pod furtkę.
Inny Dobry Człowiek zawiózł kota do weta, bo miał zranioną łapkę. I tu się kończy cała historia. Rudy bezimienny nie był bezdomny. Po prostu zawędrował zbyt daleko i chyba się zagubił. Miał czipa. Więc wrócił do swojego domu i swoich ludzi. To dobra wiadomość.
Ale jest też zła. Na działkach wszyscy za nim tęsknią, bo mimo że był tak krótko, dał się polubić. Tosia i Lusia, bo miałyby fajnego sąsiada. Dobry Człowiek, bo miałby przyjaciela. Nawet ja, bo choć już nigdy na działki nie pojadę, chętnie posłuchałbym opowieści o jego przygodach. A na pewno by się tam działo... No cóż, takie życie.

1 komentarz: