niedziela, 14 listopada 2010

A jednak

No właśnie, w zeszłym tygodniu nie sprzyjała, a w tym już tak. Znaczy się pogoda. No i Maciek znowu pojechał.
Wrócił bardzo zbulwersowany, bo pod naszą nieobecność ludzie ucięli nasz ukochany konar i teraz będziemy musieli mocno się gimnastykować, aby wejść na drzewo czy na dach.

Maciek mówił , że jak to zobaczył, to aż oniemiał ze zdumienia. Na tyle, że aż japa mu się otworzyła, ale słowa nie popłynęły. Może i dobrze, bo mogłoby być niemiło.

Zamiast zajął się, jak mówi, podgryzaniem trawki wiecznie zielonej i wiecznie żywej :))

Aby nie było mi przykro, wdrapał się jednak na drzewo i obserwował sikorki, baraszkujące jak zwykle w karmniku.

Nie w tym karmniku, tylko w tym.


W tym drugim karmniku znowu robił koalę, ale bez skutku, bo sikorki już ten numer znają i na koalę nabrać się nie dają :))
My tymczasem, znaczy ja i wujaszek, bawiliśmy się w chowanego.


 A kiedy nam się ta zabawa znudziła, włączyliśmy sobie Shreka.

Shrek jak Shrek, ale te kocie buty i ten kapelusz.... marzenie. Może kiedyś i ja się takich doczekam, a wtedy im pokażę, kto tu rządzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz