Wrócił bardzo zbulwersowany, bo pod naszą nieobecność ludzie ucięli nasz ukochany konar i teraz będziemy musieli mocno się gimnastykować, aby wejść na drzewo czy na dach.
Maciek mówił , że jak to zobaczył, to aż oniemiał ze zdumienia. Na tyle, że aż japa mu się otworzyła, ale słowa nie popłynęły. Może i dobrze, bo mogłoby być niemiło.
Zamiast zajął się, jak mówi, podgryzaniem trawki wiecznie zielonej i wiecznie żywej :))
Aby nie było mi przykro, wdrapał się jednak na drzewo i obserwował sikorki, baraszkujące jak zwykle w karmniku.
Nie w tym karmniku, tylko w tym.
W tym drugim karmniku znowu robił koalę, ale bez skutku, bo sikorki już ten numer znają i na koalę nabrać się nie dają :))
My tymczasem, znaczy ja i wujaszek, bawiliśmy się w chowanego.A kiedy nam się ta zabawa znudziła, włączyliśmy sobie Shreka.
Shrek jak Shrek, ale te kocie buty i ten kapelusz.... marzenie. Może kiedyś i ja się takich doczekam, a wtedy im pokażę, kto tu rządzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz